wtorek, 19 lipca 2011

Historia żąda prawdy...

Historia według Herdera żąda prawdy. Lub chociażby bezstronnej miłości do prawdy. Lecz zarówno pisanie, jak i pojmowanie historii zawsze nacechowane będą solidną dawką subiektywnego zabarwienia. Bo jesteśmy ludźmi i już. Historie wojen w podręcznikach różnych nacji odbiegają od siebie jak drogi na skrzyżowaniach. Niby istnieją znaki regulujące ich przebieg, nie mogą one jednak powstrzymać dróg od nieustannie powiększającego się oddalania. Opracowania na temat II wojny światowej są jak straszna opowieść spisana na kartce: wciąż zginana i gnieciona, rozprostowywana i wygładzana. Mazana, pokryta korektorem, później znów zdrapywanym, albo ledwo schnącym na którejś z kolei warstwie. Za to kiedyś zaprosiliśmy do nas tzw. Świadka epoki w osobie przemiłego bardzo już starszego pana, aby opowiedział grupie seminaryjnej o swoim życiu i otaczającym go przez dziesiątki minionych lat świecie. Pan zaś nie opowiadał nam o wojnie, ani o Polakach, Kaszubach i Niemcach. Wzruszył się opowiadając po prostu o Sąsiadach, znajomych ze swojej wsi. Wspominając to spotkanie ja przypominam sobie o Alexandrze Treichelu i moich poszukiwaniach jego książek o medycynie ludowej. Na razie przez Instytut Herdera w Marburgu dotarłam do jednego tytułu. Pan Jank, autor świetnych artykułów na portalu Naji Goche (http://www.najigoche.kaszuby.pl/) cytuje Treichela z księgi, którą dawno temu miał okazję przeczytać. Tytuł to mniej więcej Medycyna ludowa Prus, oczywiście w języku niemieckim, bo w takowym została napisana. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie… Olbrzymia wdzięczność ma za każdy trop…

Alexander Treichel był właścicielem majątku Wilcze Błota, którego zarządzaniem „obarczył” żonę, sam zaś zajął się etnografią, botaniką, zoologią i archeologią. Stworzył niesamowite archiwum fotografii swojego najbliższego otoczenia na szklanych negatywach. Odkrycie jego kolekcji było impulsem do stworzenia wystawy, którą obecnie można oglądać we Wdzydzach Kiszewskich. Treichel wzorem braci Grimm zbierał lokalne podania, obyczaje i pieśni. Jego metody wywołują podziw zmieszany z niedowierzaniem. Jak to: zbierał stare kobiety, poił je nalewką, karmił cukierkami i notował co opowiadały i o czym śpiewały? Lubił też podróżować czwartą klasą szukając towarzystwa i rozmów z prostymi ludźmi. Miał ogromną żądzę poznania i nie czynił różnic między Polakami, Niemcami i Kaszubami (choć w jego czasach, przed ruchem młodokaszubskim z początków XX wieku, kultura kaszubska była raczej balastem dla ludności kaszubskiej). Na jego zdjęciach świat zagubiony już w przeszłości odżywa, a on sam jako ciekawski, brodaty staruszek wydaje się dziwnie spokojny… jakby wiedział, że dzięki negatywom dostąpi swojego małego zmartwychwstania…


1 komentarz:

  1. Pokazuję prezentację zdjęć Treichela moim studentom... Oj, nasiedziałam się swego czasu nad tymi zdjęciami (koło 500) w Instytucie Herdera w Marburgu, który przechowuje negatywy!

    OdpowiedzUsuń